ideały się sprzedały, jak to mówi młodzież

27 września 2010
Notka może być trudna w odbiorze ze względu na ogromną zawartość wideł. Nie przejmuję się tym.

Nie tak dawno temu, gdzieś, kiedyś, nie da się ukryć - naprawdę byłam fanką. Zapytalibyście mnie wtedy, co kocham, odpowiedziałabym - Placebo. I to była marka, to znaczyło naprawdę wiele. Na przykład:





To wszystko zbudzało kontrowersje, podejrzewam też, że nie sprzedawało się za dobrze. Ale dla mnie w 2008 to było COŚ.

(Pomijam fakt, że było to coś na tyle ważnego, by połączyć mnie z paroma naprawdę wartościowymi osobami. Paroma mniej wartościowymi też zresztą, ale to wszystko okazało się dopiero, kiedy tak zwane ideały się sprzedały i nie pozostało już nic, o czym można by pogadać.)

CZYMŚ były też dalsze dokonania Placebo, kiedy już poznał ich David Bowie i zespół zaczął robić sztukę.



I potem, kiedy już wyszli z podziemia prosto w XXI wiek, z tym teledyskiem:

I jeszcze później, z płytą, która mnie tak w to wszystko wciągnęła:


I wiedział Pałek, że byli dobrzy. Potem też:


Niewątpliwie album Meds był zapowiedzią komplikacji. Niewątpliwie.






A wiecie, dlaczego to napisałam? Because I remember.

radość i lęk, miłość i fałsz

18 września 2010

W wieku lat czternastu, pod wpływem nagrań Metalliki, Led Zeppelin i Guns 'N Roses, doszłam do wniosku, że solówki gitarowe trafiają prosto, bezpośrednio w mój punkt G. Po dzisiejszym koncercie TSA podtrzymuję tę tezę.


junikorn

17 września 2010

Proszę państwa - oto Junikorn. Mój nowy współlokator, lubi błyszczeć. Nie ukrywam, że inspirowałam się przyjacielem Riennahery, choć tylko w zakresie pomysłu "jednorożca na ścianę".
Dziękuję szczególnie redakcji Życia Literackiego z roku 1988.










Poza powyższym, nie mam zupełnie nic, naprawdę nic do przekazania. Smutne?

jest spokojnie jak na wojnie, tu pierdolnie, tam pierdolnie

05 września 2010

Gdybym jakiś mniej lub bardziej określony czas temu nie zdecydowała, że już nie należę do młodzieży zbuntowanej, ta notka zaczęłaby się od słów "No to tak. Jesień na pełnej kurwie, prawda". Nie da się jednak ukryć, że w pewnym momencie swojego życia zorientowałam się, że jedyne, przeciw czemu ja się tu mogę buntować, to głupota. Szczególnie ta własna, czego trzymam się konsekwentnie.

Obśmianie powtarzanego wszędzie wyrażenia "jesień na pełnej kurwie" nie zmienia jednak faktu, że owa jesień nadeszła. "I po co te złośliwości?", pyta moja polonistka. Dochodzę więc do tego, pani profesor, że zupełnie bez celu.

Jesień, więc życie moje wygląda następująco (muszę to tak opisywać, po prostu muszę, gdyż wczoraj uświadomiłam sobie, że notki na blogu to jedyne, co kolekcjonuję):
* co dzień, to nowe niusy (z najnowszej afery, powiedziałabym, gdybym miała jeszcze resztki humoru), WYĆ-SIĘ-CHCE
* je me demande, skąd wziąć sto sześćdziesiąt pięć polskich złotych na bilet na Russian National Ballet (pomijam fakt, że we Wrocławiu te najlepsze bilety są około pięć dych tańsze)
* kupuję przedmioty najpierwszej potrzeby, takie jak herbata truskawkowo-waniliowa, kubek półlitrowy, pachnący gumą do życia błyszczyk, płyty, świeczki, szaliczki, pantofelki, papieroski, pieprzyki, pończoszki, psikuski, bamboszki, podomki, pieszczoszki
* je me demande, kiedy we mnie jakieś problemy pierdolną, bo nie wierzę, żebym się uchowała (zasadą and justice for all, zdarzy się to zapewne niebawem, pytanie jeszcze - jakie)
* oglądam trzeci raz w ciągu miesiąca "Przerwaną lekcję muzyki", leżąc wśród poduszek, zwierząt, przedmiotów ładnych i niepraktycznych.






Generalnie rzecz biorąc, znowu obkładam się różnego rodzaju książkami, herbatę piję litrami, szaliczkami się owijam. A zamiast żyć, chce się tylko wyć i pić.




ŁEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE.