druciki od głów do stóp

07 listopada 2010








attends-toi à c'que je me traîne à tes pieds, Laura

17 października 2010
Być może to prawda, że straciłam wenę blogową. Bardzo tęsknię za samą sobą sprzed paru miesięcy, kiedy widziałam w tym jakiś sens i cel, żeby wrzucać tu ładne obrazki, ładne wideła i ładne wycinki z książek, żeby z przestrzeni blogowej, która jest dość wdzięczną, choć niematerialną, robić niezniszczalny sztambuch, zeszyt pamiątek, żeby później na to wszystko spojrzeć i stwierdzić "w maju życie było ładniejsze". Kolega Jangas ostatnio zauważył, iż świadomość, że większość tego, co zaistnieje w Internecie, nigdy stamtąd nie znika, powinna powstrzymywać mój zapał do wywnętrzniania się na blogu. Być może, jednak jestem osobą, która już od pierwszych dni używania maszynki zwanej siecią pozbywała się stopniowo tak zwanego poczucia przyzwoitości. Efekty widać jak na dłoni. (Przydługi wstęp zdecydowanie oddaje mój stan ducha i umysłu)

Poczucie przyzwoitości zastąpiłam w sieci nowymi zasadami, w związku z czym nagle okazuje się, że jestem przekonana o słuszności tezy, iż WYPADA coś napisać. Wypada, nie wypada, coś napiszę - jestem mistrzem zabijania czasu, którego nie mam.

Dygresja: wypadałoby wspomnieć o tym, że to czas zabija mnie, a nie ja - czas. Pozdrawiam Jacka Podsiadło, któremu nie wolno pić z tego kubka.

No to napiszę, co tam u mnie i jak się miewa moja ścisła piąta.

Mam dzisiaj taki rozmemłany nastrój, że nawet niepewna bo niepewna, ale wizja pomidorów bez śmietany wcale nie wpływa pozytywnie na moje morale.

Siedzę i rozpamiętuję sobie. Zaczęło się od znalezienia w kieszeniach zimowej kurtki trzech biletów komunikacji miejskiej wrocławskiej, a także listy zakupów dla wszystkich uczestników kursu drużynowych gromad zuchowych w Oławie 2010. Potem poszło gładko, bo muzycznie.


Następnie odnalazłam swój stary telefon wraz z zawartością merytoryczną i uczuciową w formie krótkich wiadomości tekstowych, głównie od Ewy. Treść ich przemilczę w celu zachowania poprawności politycznej, której mi ostatnimi czasy zaczyna brakować.

W wyniku przypomnienia sobie treści wypełniających moje życie wewnętrzne (tak, smsy do Ewy są odbiciem mojego życia wewnętrznego) z okresu marzec-maj, przypomniałam sobie także ścieżkę dźwiękową, która mi przy doświadczeniach owych towarzyszyła. I znów nastąpiło to pierdolone rozrzewnienie, byleby się nie zająć niczym konkretnym.


A przed oczyma duszy mojej - widok z okna autobusu komunikacji miejskiej w okolicach godziny dwudziestej co środę. Planowanie sobie życia na skalę pięćdziesięciu lat wprzód, łącznie z kolorem drabinki prowadzącej na antresolę i odcieniem blondu współlokatorki. Wizja Paryża, w którym jest wiecznie ciemno, tylko wszędzie są ładne, stare latarnie, głośny deszcz i muzyka Noir Desir. Wśród planów na przyszłość znajdują się plany na przyszłość całkiem niedaleką, choć jak się wydaje - życiowo odległą.

Stąd przez mosiężny mostek (po którym praktycznie tylko przebiegłam w swoich pończoszkach w odcieniu Fumo) już tylko krok do cytatów z Dziadów, Leukonoe i, przede wszystkim, Pat Benatar w czerwonych rajstopach i panterce.


5 minut i 21 sekund Love is a battlefield minęło zaskakująco szybko, nagle znalazłam się w połowie wakacji, na dywanie, wśród mądrych książek, na których przeczytaniu jakoś przestało mi zależeć. Życie miało smak westa ice i malin prosto z krzaka, i krótkiej fazy słuchania Komet o średniej wartości artystycznej.

Z tego wszystkiego wyrwano mnie prosto do stolicy mojego tak idealnie przecież zaplanowanego wcześniej życia, z czego nie do końca cały czas wiedziałam, czy się cieszyć, czy płakać. Do dziś mam ambiwalentne odczucia wobec tego zagadnienia.





...i to by było na tyle rozpamiętywania własnego życia duchowego. Potem moje życie duchowe w wyniku zatracenia w drobnych niepotrzebnych sprawach zaniknęło niemal zupełnie, co widać w innych niż blogowa przestrzeniach mojego bazgrania.









Kurwa, jak ja już pisać nie umiem, to mi naprawdę hamburgery zostają.

ideały się sprzedały, jak to mówi młodzież

27 września 2010
Notka może być trudna w odbiorze ze względu na ogromną zawartość wideł. Nie przejmuję się tym.

Nie tak dawno temu, gdzieś, kiedyś, nie da się ukryć - naprawdę byłam fanką. Zapytalibyście mnie wtedy, co kocham, odpowiedziałabym - Placebo. I to była marka, to znaczyło naprawdę wiele. Na przykład:





To wszystko zbudzało kontrowersje, podejrzewam też, że nie sprzedawało się za dobrze. Ale dla mnie w 2008 to było COŚ.

(Pomijam fakt, że było to coś na tyle ważnego, by połączyć mnie z paroma naprawdę wartościowymi osobami. Paroma mniej wartościowymi też zresztą, ale to wszystko okazało się dopiero, kiedy tak zwane ideały się sprzedały i nie pozostało już nic, o czym można by pogadać.)

CZYMŚ były też dalsze dokonania Placebo, kiedy już poznał ich David Bowie i zespół zaczął robić sztukę.



I potem, kiedy już wyszli z podziemia prosto w XXI wiek, z tym teledyskiem:

I jeszcze później, z płytą, która mnie tak w to wszystko wciągnęła:


I wiedział Pałek, że byli dobrzy. Potem też:


Niewątpliwie album Meds był zapowiedzią komplikacji. Niewątpliwie.






A wiecie, dlaczego to napisałam? Because I remember.

radość i lęk, miłość i fałsz

18 września 2010

W wieku lat czternastu, pod wpływem nagrań Metalliki, Led Zeppelin i Guns 'N Roses, doszłam do wniosku, że solówki gitarowe trafiają prosto, bezpośrednio w mój punkt G. Po dzisiejszym koncercie TSA podtrzymuję tę tezę.


junikorn

17 września 2010

Proszę państwa - oto Junikorn. Mój nowy współlokator, lubi błyszczeć. Nie ukrywam, że inspirowałam się przyjacielem Riennahery, choć tylko w zakresie pomysłu "jednorożca na ścianę".
Dziękuję szczególnie redakcji Życia Literackiego z roku 1988.










Poza powyższym, nie mam zupełnie nic, naprawdę nic do przekazania. Smutne?

jest spokojnie jak na wojnie, tu pierdolnie, tam pierdolnie

05 września 2010

Gdybym jakiś mniej lub bardziej określony czas temu nie zdecydowała, że już nie należę do młodzieży zbuntowanej, ta notka zaczęłaby się od słów "No to tak. Jesień na pełnej kurwie, prawda". Nie da się jednak ukryć, że w pewnym momencie swojego życia zorientowałam się, że jedyne, przeciw czemu ja się tu mogę buntować, to głupota. Szczególnie ta własna, czego trzymam się konsekwentnie.

Obśmianie powtarzanego wszędzie wyrażenia "jesień na pełnej kurwie" nie zmienia jednak faktu, że owa jesień nadeszła. "I po co te złośliwości?", pyta moja polonistka. Dochodzę więc do tego, pani profesor, że zupełnie bez celu.

Jesień, więc życie moje wygląda następująco (muszę to tak opisywać, po prostu muszę, gdyż wczoraj uświadomiłam sobie, że notki na blogu to jedyne, co kolekcjonuję):
* co dzień, to nowe niusy (z najnowszej afery, powiedziałabym, gdybym miała jeszcze resztki humoru), WYĆ-SIĘ-CHCE
* je me demande, skąd wziąć sto sześćdziesiąt pięć polskich złotych na bilet na Russian National Ballet (pomijam fakt, że we Wrocławiu te najlepsze bilety są około pięć dych tańsze)
* kupuję przedmioty najpierwszej potrzeby, takie jak herbata truskawkowo-waniliowa, kubek półlitrowy, pachnący gumą do życia błyszczyk, płyty, świeczki, szaliczki, pantofelki, papieroski, pieprzyki, pończoszki, psikuski, bamboszki, podomki, pieszczoszki
* je me demande, kiedy we mnie jakieś problemy pierdolną, bo nie wierzę, żebym się uchowała (zasadą and justice for all, zdarzy się to zapewne niebawem, pytanie jeszcze - jakie)
* oglądam trzeci raz w ciągu miesiąca "Przerwaną lekcję muzyki", leżąc wśród poduszek, zwierząt, przedmiotów ładnych i niepraktycznych.






Generalnie rzecz biorąc, znowu obkładam się różnego rodzaju książkami, herbatę piję litrami, szaliczkami się owijam. A zamiast żyć, chce się tylko wyć i pić.




ŁEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE.

I want to annoy and I'm going to enjoy it

30 sierpnia 2010

Za sprawą kilku osób promujących dobrą muzykę, moje życie ma w tym tygodniu następujący smak:







W ogóle, to ostatnie, to jest kwintesencja mnie ostatnio.
Dzięki, Wera.

heartbreaker, your time has come, can't take your evil way

26 sierpnia 2010
Jest 26 sierpnia, 20:54, ciemno i chłodno. Jesień idzie, bardzo, bardzo dobrze.
Spędzam życie o tak ło:






A plan na jesień mam taki ło:


Hey fellas, have you heard the news? You know that Annie's back in town?
It won't take long just watch and see how the fellas lay their money down.
Her style is new but the face is the same as it was so long ago,
But from her eyes, a different smile like that of one who knows.


ici Paris, épargne moi

20 sierpnia 2010


No to wróciłam.



Zdjęcia są średnie, większość zrobiłam analogiem, więc trzeba na nie trochę poczekać, a i tak wątpię w wysoką wartość estetyczną efektów. Te cyfrowe z kolei zrobiłam komórką, także ten.

Wszystkich współpodróżnych, którzy uważali, że "pogoda nie dopisała", bardzo przepraszam, jednakże moim skromnym zdaniem było zupełnie przeciwnie. Dopisała, bo w Paryżu ma padać.


Dorobiłam się ulubionej knajpki w Paryżu, a jest ona ulubiona dlatego, że jest francuska, dla Francuzów, prowadzona przez Francuza, z francuską kawą i francuskim menu w formie francuskiego journal. Niedaleko centrum George'a Pompidou, czerwona kropka, zdjęć nie robiłam.


Do Moulin Rouge się jeszcze wybiorę przy okazji jakiegoś dłuższego pobytu.


Montmartre mnie urzekł, zdecydowanie, z jego kawiarenkami, naleśnikami, rysownikami zaczepiającymi turystów na ulicy i całą tą otoczką. Nie mówiąc już o imprezie pod bazyliką Sacre Coeur.


No i sztandar, wieczór na wzgórzu Trocadero. Czarnoskórzy handlarze pamiątkami, wołający za nami "Natasza, Barbara, dawaj 5 euro, maleńka!" <3.


Wersal, przyjemny, robi wrażenie ogromem przestrzeni i chyba tylko tyle.


A na pożegnanie - widoczek z trzeciego piętra wieży Eiffela (Efla, nie Ajfla!).





Ogólne wrażenie - o w pytkę, jak tam jest łatwo się zabić.

take on me

13 sierpnia 2010




Przy pomyślnych wiatrach, jutro opuszczam ten lokal, 1300 kilometrów w kierunku południowo-zachodnim.



Według horoskopu z tarotem, pomyślnych wiatrów nie zabraknie, bo czuwa nade mną Trójka Pałek. Srsly.


the threats you made were meant to cut me down
and if our love was just a circus you'd be a clown by now

No, to idę się pakować, à bientôt!

7-chloro-1,3-dihydro-1-metylo-5-fenylo-2H-1,4-benzodiazepin-2-on, proszę

07 sierpnia 2010
Dni takie jak te, ta pogoda i wizja Paryża w przyszłym tygodniu.



Zła wiadomość: coś stało się bocznemu przyciskowi w moim telefonie i aparat nie łapie ostrości, z tego też powodu nie mogę robić zdjęć ulubionych fragmentów książek. Niewielka strata, jeśli zauważymy, jak mało ostatnio czytam. (Przestałam już czerpać przyjemność z zachowywania pozorów intelektualizmu, nawet znoszenie do domu mnóstwa grubych tomów o brzmiących groźnie tytułach nie daje mi satysfakcji.)



"Wszystko, co było przed teraz, przed teraz, przed teraz, to tylko opowieść, którą noszę w sobie. To chyba ma zastosowanie do wszystkich ludzi na świecie. Potrzebuję nowej opowieści o tym, kim jestem.
Muszę zrobić taki rozpierdol, żebym już nie mogła z tego wyjść."
Chuck Palahniuk, "Niewidzialne Potwory"


When you saw me sleeping
you thought I was dreaming
of you
No, I didn't tell you
that the only dream
is valium for me

ręka noga Klimt na ścianie

26 lipca 2010

Dobrze mi się żyje, symuluję pracę, oglądam ładne filmy i ładne obrazki, śmigam w deszczu, nie zastanawiam się nad żadnym jutrem.













Razors pain you;
Rivers are damp;
Acids stain you;
And drugs cause cramp.
Guns aren't lawful;
Nooses give;
Gas smells awful;
You might as well live.